Nie mogło być inaczej... Battalionowy wyjazd na Słowację na koncerty zespołów Sabaton oraz Nightwish nie mógł się odbyć bez, już tradycyjnych, spotkań przynajmniej kilku Pancernych wieczór wcześniej. Dzielenie się emocjami, między-beforowe rozmowy na Skypie, plotkowanie do rana ze świadomością, że następnego dnia trzeba wstać o piątej rano i spędzić te dziewięć godzin za kółkiem. Dzięki tym wszystkim czynnikom wyjazdowi towarzyszyła atmosfera trudna do opisania.
14.06.2015 godz. 5:15 Battalionowy szwedzki (nie)ogar nie pozwolił na spakowanie się dzień wcześniej. Jako jedyna kobieta, i to jeszcze naczelny kierowca, w męskim gronie najszybciej jak tylko mogłam zrobiłam się na bóstwo i wrzuciłam do plecaka rzeczy na zmianę. I czemu ten czas tak szybko leci? Planowana godzina wyjazdu (7:00) coraz bliżej, a my ciągle niegotowi. Szybkie śniadanie... i czas na przygodę!
Kilka godzin trasy, postojów i meldunków na Fejsie (bo z Battalionem trzeba być non stop w kontakcie, nawet podczas drogi, gdy za parę godzin znów się wszyscy spotkamy), później. Ekscytacja sięga zenitu, z głośników samochodu dobiegają dźwięki piosenek „Poison” czy „Hell is living without you” Alice Coopera (tak, tej najbrzydszej kobiety świata ;)), wszyscy cieszą się z faktu, że jest już bliżej niż dalej celu. Wypadamy na autostradę, osiągamy prędkość nadświetlną 180 km/h. Po chwili jedyne co widać na horyzoncie to czerwone światła STOP – takie rzeczy tylko w Polsce: przebudowa autostrady, zwężenie 3 pasów ruchu w jeden = korek, którego końca nie widać. To był ten moment w którym nadzieja, że dotrzemy na miejsce przed otwarciem bram legła w gruzach.
Około godziny 13:30 zrobiliśmy postój już przed Słowacką granicą gdzie wszyscy odetchnęli z ulgą. Jeszcze jakieś 100 km i jesteśmy na miejscu! Godzinka jazdy, już tak niedaleko. Pół godziny i 30 km później nadzieja znów umarła, co prawda jako ostatnia, lecz została brutalnie zamordowana przez wieczne ograniczenia prędkości oraz paskudne, grube, białe linie ciągłe narysowane na jezdni. Na tej Słowacji jeździ się gorzej niż w Polsce… Gdy w końcu około piętnastej dotarliśmy do Bańskiej Bystrzycy już podświadomie nikt nie liczył na to, że uda się zdobyć barierki.
Zwarci i gotowi zdecydowaliśmy się rozdzielić. Część z nas podjęła (zawsze dobrą) decyzję o chwili relaksu dla ducha oraz podniebienia – piwo w parku. Natomiast skromna reprezentacja w postaci czterech osób, które miałyby największe wyrzuty sumienia gdyby jednak nie poszły spróbować swojego szczęścia przy barierkach, ruszyła na miejsce koncertu.
Z późniejszej relacji osób które wybrały piwo zamiast potu, brudu i ścisku dowiedzieliśmy się, że ta właśnie grupa szczęśliwców spotkała nikogo innego jak basistę Sabatonów – Pär’a. Gdy ujrzał swoich ukochanych fanów wyraz jego twarzy podobno przypominał bluescreen’a. Do tej pory zastanawiamy się, czy to było takie trudne do przewidzenia, że Polish Panzer Battalion pojawi się na słowackim koncercie? No shit Sherlock!
Po dotarciu pod scenę z przykrością stwierdziliśmy, że barierki są zajęte i znaleźliśmy się w trzecim rzędzie. Najniżsi z nas (czyt. ja) po cichu liczyli na szansę dopchania się do pierwszego rzędu, natomiast ci o najbardziej optymistycznym podejściu do życia twierdzili, że to pewniak i musimy poczekać tylko aż zacznie się pogo. Nie minęła nawet godzina, a ta piękniejsza część wesołej gromadki już trzymała barierki i pilnowała żeby stały prosto. Mission accomplished!
Godzina 17. Jeden support, drugi, trzeci... Zawiał lekki wiaterek, a wraz z nim poczuliśmy to miłe uczucie kłucia w żołądku. Niedługo miał zacząć się występ zespołu Sabaton. Zaraz po nim mieliśmy zobaczyć na żywo Floor, Tuomasa, Marco, Emppu, Troya i Kai'a!
Wraz z pierwszymi dźwiękami znanego już wszystkim intro „The Final Countdown”, na barierkach zawisła biało czerwona flaga z pancernikiem. W trakcie „Ghost Division” reszta wesołej gromadki znalazła się w pierwszym rzędzie. Źródła donoszą, że w wydarzeniu brało udział około dziewięciu tysięcy osób. Dziewięć tysięcy a PPB znowu okupuje barierki. Nie obyło się bez headbangingu, krzyków i skandowania „jeszcze jedno piwo” oraz, gdy biedny Joakim trzymał już w dłoni puszkę, „pij do dna”. Na początku członkowie zespołu usilnie udawali, że nie zauważają naszej flagi. W pewnym momencie nawiązaliśmy niestety, bądź stety – w zależności dla kogo, kontakt wzrokowy po czym po paru sekundach Jocke uniósł rękę i popukał się po głowie... Czy był to gest zaskoczenia, aprobaty czy współczucia dla nas? Tego chyba nigdy się nie dowiemy.
Zespół zagrał głównie utwory z dwóch najnowszych płyt: „Carolus Rex” oraz „Heroes”. W postaci krótkich przerywników pomiędzy utworami miały miejsce także typowe żarty Joakima. Gdy nadszedł koniec występu wszyscy byliśmy zawiedzeni, że czas tak szybko upłynął, lecz nadal pozostawaliśmy podekscytowani zbliżającym się wielkimi krokami show zespołu Nightwish. Byliśmy zaskoczeni tym, w jaki sposób Sabaton pożegnał się z publicznością. Chłopaki zeskoczyli ze sceny i podeszli do barierek by móc osobiście przybić piątkę fanom stojącym w pierwszym rzędzie. To wtedy padł tekst, z ust Chrisa, z którego śmiać będziemy się jeszcze długo. Po przybiciu piątki temu właśnie młodzieńcowi jak nakazuje wszechobecna kultura powiedziałam „Hello, how are you?”, a w zamian, gdy przeniósł wzrok z flagi PPB na moją twarz usłyszałam „ohh, you again?!”
Teraz pozwolę sobie przekazać pałeczkę reprezentantowi męskiej części naszej wesołej barierkowej gromadki, by opisał emocje jakie towarzyszyły publice, gdy na scenie pojawił się Nightwish z panną Floor na czele:
Po zakończeniu występu Sabatonów rozpoczęło się odliczanie do koncertu głównej gwiazdy tego wieczora. Po około pół godziny… nareszcie! Jest intro! Na scenie zaczęli pojawiać się muzycy. Po wstępie do utworu „Shudder Before the Beautiful” scenę rozświetliła eksplozja pirotechniki. Koncert się zaczął! Cóż tu wiele mówić, ja głównie czekałem na Floor, która po niecałej minucie wreszcie pojawiła się wśród kolegów z zespołu. Nie będę ukrywał, że po wysłuchaniu w grudniu ubiegłego roku metalowej wersji utworu „The Power of Love” oraz obejrzeniu, jeszcze tego samego dnia, koncertu „Showtime, Storytime” z Wacken z 2013 roku pani Jansen wdarła się szturmem na szczyt mego własnego rankingu wokalistek i wokalistów. Wtedy też, tego grudniowego dnia, postawiłem sobie za punkt honoru zobaczyć występ Nightwish na żywo.
Wszystko co do tej pory widziałem na filmach nagranych na koncertach z dotychczasowej trasy oraz na „Showtime…” a także to, co słyszałem na najnowszej płycie zespołu jak i albumach ReVamp czy After Forever znalazło potwierdzenie w rzeczywistości. Energia wydobywająca się zarówno z wokalu jak i ruchów Floor nie pozwalała ustać w spokoju. Nie ma co też ukrywać, że cały koncert nie mogłem (założę się, że znaczna część męskiej widowni też nie) oderwać wzroku od tej, jakże urzekającej, wokalistki. Wydaje mi się, że zamykałem oczy i odwracałem głowę tylko wtedy, kiedy pirotechnika i ognie na scenie stawały się zbyt gorące. Koncert, niestety, minął bardzo szybko – właściwie jak wszystko co dobre – i trzeba było wracać do Warszawy. Jedynym pocieszeniem był – i nadal jest – fakt, że niedługo znów zobaczymy Nightwish na żywo. Na Masters of Rock!
Od Pancernych którym nie udało się dopchać do barierek oraz tych, którzy nawet nie próbowali wiemy, że powodem do narzekań było głównie nagłośnienie. Jednak nam – szczęściarzom pod barierkami w ogóle to nie przeszkadzało. Męska część widowni skoncentrowana była na pannie Floor, damska na jakże charyzmatycznym maestro Tuomasie. Każdy znalazł w występie coś dla siebie. Jedni szaleli na „Amaranth” inni dali ponieść się utworom z najnowszej płyty „Endless Forms Most Beautiful”. Żar, ogień i wybuchy, które towarzyszyły występowi to nic w porównaniu z tym co działo się w moim sercu podczas gdy zespół wykonywał utwór pt. „Ghost Love Score”. Uczucia wzięły górę i nie obeszło się bez łez.
Brudni, przepoceni, zakurzeni i zmęczeni po występie zapakowaliśmy się do samochodu i ruszyliśmy w drogę powrotną do Warszawy. Czy koncert się udał? Myślę, że najlepszym dowodem na to, przez kolejnych kilka dni, były sine pręgi odciśnięte od barierek na moich żebrach.
relacja by Dakota & Cezar
Kilka zdjęć z koncertu autorstwa Gatidy: